Jak w temacie. Mam dość sytuacji, gdy Ojciec Narodu wskazuje nierozumnemu ludowi, co kiedy ten ma odczuwać. Trzy Dni Żałoby, Tydzień Nienawiści, Weekend Radości. Żal mi było górników. Żal gołębiarzy. Żal i pielgrzymów. I teraz żal mi żołnierzy. Ale to mój żal, który odczuwam za każdym razem, jak słyszę o jakiejś tragedii, czy dotyczy zamachu w Pakistanie, lawiny błotnej we Włoszech, powodzi w Rumunii, czy też katastrofy budowlanej na Śląsku. I nie lubię, jak ktoś mi ten żal jakoś sankcjonuje. Do soboty do 19:00 łączymy się z pp. Prezydentem, Premierem i Marszałkiem Sejmu w refleksji, potem możemy wrócić do życia codziennego. A, przy okazji zerwano obrady Sejmu, bo "szykowała się gorąca debata o służbie zdrowia, a opinia publiczna mogłaby to źle przyjąć."
Dziś moja koleżanka trzeźwo zauważyła - rodziny ofiar katastrofy lotniczej już mają zewsząd gwarancje wsparcia, rodziny ofiar wypadku autokaru pod Grenoble dostały pieniądze moim zdaniem niesamowicie niewspółmiernie duże, a czy słychać było choć o symbolicznym geście wsparcia dla np. kierowcy, który zmarł z wyczerpania w kolejce do granicy? To jednak zawód obciążony mniejszym ryzykiem niż wojskowy czy górnik.
W krótkim wystąpieniu Premier zaapelował do Wszystkich Rodaków, aby "W TE DNI" zachowywali się tak, jak zachowywać się podczas żałoby narodowej należy. Przypomina mi się sytuacja po śmierci papieża i aż mnie zimny dreszcz przejął na myśl, co by się działo, gdyby podówczas już władał nami obecny Prezydent z populistyczno-pompatycznym zacięciem oraz zbyt uległy, chadecki Premier. Żałoba się dewaluuje. Przez 10 lat Kwaśniewskiego była przy okazji powodzi stulecia, 11 września i 11 marca. Teraz dochodzi do mało smacznych rozważań "to od ilu ofiar urządzamy już żałobę?".
Ludzie mają studniówki. Karnawał. Urodziny, imieniny, egzaminy, tysiące powodów do codziennej radości. Z pewnością na wiadomość o katastrofie zrobiło im się przykro i żal. Ale teraz cała sytuacja może ich tylko wściec, a wręcz podświadomie zrazić do kogokolwiek i czegokolwiek, co z katastrofą związek miało. Na pierwszym zaś miejscu - do Oficjalnych, Urzędowych Opłakiwań.
Zanim wyskoczy argument "dobra, a jakby to był ktoś z Twojej rodziny?" powiem: tym bardziej broniłbym się jak tylko mógł przed organizacją takiej szopki. Tak całkowicie nie teoretyzuję - cztery lata temu pochowałem Mamę, i choć pracowała na wysokim stanowisku urzędniczym, bardzo mi ulżył brak oficjalnej delegacji, kwiatków i przemówień. I moim zdaniem rodzinom ofiar też nie do końca o taką formę państwowego wsparcia chodzi.
Czekam na opinie, argumenty, także popierające mój punkt widzenia - jak wytłumaczyć komuś moją ostentacyjną kontestację tego typu szopek?
Absolutnie abstrahując od liczby ofiar, katastrofy, okoliczności itd. - uważam, że na urzędzie Prezydenta mamy do czynienia z fetyszystą, który uwielbia spuszczać się do połowy masztu.
Dziś moja koleżanka trzeźwo zauważyła - rodziny ofiar katastrofy lotniczej już mają zewsząd gwarancje wsparcia, rodziny ofiar wypadku autokaru pod Grenoble dostały pieniądze moim zdaniem niesamowicie niewspółmiernie duże, a czy słychać było choć o symbolicznym geście wsparcia dla np. kierowcy, który zmarł z wyczerpania w kolejce do granicy? To jednak zawód obciążony mniejszym ryzykiem niż wojskowy czy górnik.
W krótkim wystąpieniu Premier zaapelował do Wszystkich Rodaków, aby "W TE DNI" zachowywali się tak, jak zachowywać się podczas żałoby narodowej należy. Przypomina mi się sytuacja po śmierci papieża i aż mnie zimny dreszcz przejął na myśl, co by się działo, gdyby podówczas już władał nami obecny Prezydent z populistyczno-pompatycznym zacięciem oraz zbyt uległy, chadecki Premier. Żałoba się dewaluuje. Przez 10 lat Kwaśniewskiego była przy okazji powodzi stulecia, 11 września i 11 marca. Teraz dochodzi do mało smacznych rozważań "to od ilu ofiar urządzamy już żałobę?".
Ludzie mają studniówki. Karnawał. Urodziny, imieniny, egzaminy, tysiące powodów do codziennej radości. Z pewnością na wiadomość o katastrofie zrobiło im się przykro i żal. Ale teraz cała sytuacja może ich tylko wściec, a wręcz podświadomie zrazić do kogokolwiek i czegokolwiek, co z katastrofą związek miało. Na pierwszym zaś miejscu - do Oficjalnych, Urzędowych Opłakiwań.
Zanim wyskoczy argument "dobra, a jakby to był ktoś z Twojej rodziny?" powiem: tym bardziej broniłbym się jak tylko mógł przed organizacją takiej szopki. Tak całkowicie nie teoretyzuję - cztery lata temu pochowałem Mamę, i choć pracowała na wysokim stanowisku urzędniczym, bardzo mi ulżył brak oficjalnej delegacji, kwiatków i przemówień. I moim zdaniem rodzinom ofiar też nie do końca o taką formę państwowego wsparcia chodzi.
Czekam na opinie, argumenty, także popierające mój punkt widzenia - jak wytłumaczyć komuś moją ostentacyjną kontestację tego typu szopek?
Absolutnie abstrahując od liczby ofiar, katastrofy, okoliczności itd. - uważam, że na urzędzie Prezydenta mamy do czynienia z fetyszystą, który uwielbia spuszczać się do połowy masztu.