Słońce leniwie wychyliło się zza horyzontu, oblewając różowym blaskiem zatłoczony rankiem port. Pijani marynarze powoli wytaczali się z tawern, a ulicznice chowały się do swoich melin, by odpocząć po pracowitej nocy. Tak wielkie miasto jak Besueda nie pustoszało nigdy. Aż wśród zmęczonych po ponurych, nocnych przygodach oprychach, pojawił się ktoś nowy. I choć przechodził po najciemniejszych zaułkach nikt nie śmiał go zaczepić, bowiem jego sława wyprzedzała go zawsze o krok. Nieznajomy dotarł do Cichego sztyletu, najdroższej karczmy w tej części miasta, po czym bez wahania pchnął ciężkie drewniane drzwi.
W środku przywitał go swąd przypalonej kaszy wymieszany z gęstym, sagarowym dymem. Tawerna była pusta nie licząc wysokiego i chudego jak szczapa karczmarza. Oberżysta posłał mu bezzębny uśmiech i gestem zaprosił do szynku.
- Zapraszam, panie Furia powiedział zadowolony, że go rozpoznał. Mieliśmy wczoraj dostawę Korbu, jeszcze ciepły.
- Wybacz mi, interesy, chcę być trzeźwy odrzekł z uśmiechem przybysz. Ale nalej mi Ilmy, nie godzi się w karczmie tylko stać.
Karczmarz skinął głową, po czym zręcznym ruchem wyjął zza kontuaru pękatą, glinianą butelkę i odkorkował ją przysuwając klientowi. Ten rzucił na szynkwas kilka miedziaków, po czym upił z niej spory łyk.
- A długo w mieście zabawicie? spytał zaciekawiony oberżysta. Wybaczy pan dociekliwość, rzadko widzi się tu Byka, a w dodatku królewskiej krwi.
- Jak najkrócej, będąc szczerym odparł z uśmiechem Furia. Trochę tu za mokro dla minotaura. Miałbym też prośbę, mógłbyś przygotować stolik? Za kwadrans powinien pojawić się tu mój zleceniodawca.
Oberżysta po raz kolejny skinął głową, po czym bez słowa wziął się do roboty. Po kilku chwilach stolik w loży był już gotowy zaś w wejściu do niej zawiesił sznury korali. Zapalił też kadzidło, które sprowadził ze wschodu, żeby zabić zapach przypalonego posiłku i poprzednich, nocnych gości. Minotaur wszedł do środka i się rozejrzał, po czym skinął głową w podziękowaniu wciskając w dłoń karczmarza srebrnika.
- Przynieś tu proszę antałek Korbu i dwa kubki oraz coś delikatnego... może być półmisek sera rzekł w zadumie. Tylko nie śpiesz się, poczekaj aż mój towarzysz przyjdzie i się lekko zadomowi.
- Jak pan sobie życzy.
***
Winkelier szedł lękliwie przez portową dzielnicę miasta. Czuł się niepewnie na terenie, którego nie znał, i na którym jego wpływy nie miały żadnego znaczenia. Szczęśliwie znalazł się tu w godznie patroli straży miejskiej, dlatego też zdołał bez przygód dotrzeć pod sękate drzwi Cichego sztyletu. Stanął przed nimi na chwilę, by poprawić swoją długą, ozdobną szatę i wszedł powoli do karczmy. Na sam początek w nozdrza uderzył go zapach cynamonu wymieszanego z nieznanymi mu ziołami, dość przyjemny, acz nieco duszący. Gdy już nieco oprzytomniał, zdołał rozejrzeć się po tawernie i oniemiał z wrażenia. Port był dość podłą dzielnicą pełną wszelkiego tałatajstwa, a niczym ohydna z wyglądu małża, skrywał w sobie taką perełkę. Oberża wyłożona była drewnem, lecz na ścianach roiło się od klimatycznych przywieszek, zaczynając od różnej maści ususzonych, morskich stworów, po zęby tychże aż po zardzewiałą kotwicę. Wysoki i przerażająco chudy karczmarz ubrany był równie wybornie, w piracki płaszcz i kaftan wilka morskiego. Wnętrze zrobiło na nim ogromne wrażenie i postanowił, że w przyszłości również będzie tu spraszał swoich kontrahentów.
-Witam szanownego pana powiedział chrapliwym głosem, pasującym do pirta, karczmarz. Jest pan zapewne umówiony tu na spotkanie z panem Furią?
- Owszem odparł, wciąż oniemiały Winkelier. Przybył już?
- Ależ naturalnie uśmiechnął się oberżysta, pokazując bezzębną szczękę. Czeka na pana w loży.
Winkelier ruszył we wskazanym mu kierunku wciąż rozglądając sie na boki. Doszedł do korali i po rozsunięciu ich po raz kolejny tego dnia wmurowało go w ziemię. Przy stole, na wysokim, hebanowym krześle, w zamyśleniu opierając podbródek o dłonie siedział minotaur. Nosił kirys, nagolenniki i karwasze, które wydawały się być zrobione ze złota, zaś przy pasie wisiał mu ogromny topór. Minotaur poruszył lekko uszami i natychmiast się odwrócił.
- M-m-minotaur? wykrztusił w końcu Winkelier.
- No przecie nie wróżka kwiatowa odparł zniecierpliwiony Furia. Siadaj pan, nie mamy całego dnia.
***
Minotaur z zaciekawieniem przyglądał się swojemu zleceniodawcy. Dopiero po drugim kubku Korbu rozluźnił się i zaczął opowiadać o zleceniu. Winkelier był niskim grubaskiem, który z nerwów przedwcześnie zaczął łysieć. Stereotypowy wręcz przykład kupca. Mówił niskim, nosowym głosem, który był nieprawdopodobnie nudny. Tak jak i jego wywód o zachwianym bezpieczeństwie wolnego rynku aptekarzy.
- Do rzeczy, panie Winkelier, do rzeczy przerwał mu w końcu minotaur. Dzień przed nami, a ja chciałbym zrobić to jeszcze przed południem. Krótko: kto jest celem?
- Alchemik Skorpen, nierodowy z tego co mi wiadomo odparł szybko kupiec. Mieszka w okolicy gildii złodziei, o tu. mówiąc to podał mu przeowdnik po Besuedzie, gdzie jakiś dom został oznaczony czerwonym kółkiem.
- Zna pan przybliżoną cenę moich usług rzekł zdziwiony Furia I nadal chce mnie pan nająć do usunięcia zwykłego aptekarza? Najmijcie Qattielów albo zakonników.
- Czerwony zakon stracił pięciu zabójców, gildia skrytobójców trzech wyrecytował Winkelier. Z tego co mi wiadomo to ten Skorpen, ten alchemik, posługuje się też magią.
- Piętnaście tysięcy - rzekł stanowczo minotaur. I bez targowania się.
***
Słońce wisiało już wysoko na nieboskłonie, gdy Furia zostawił za sobą port z jego nieśmiertelnym smrodem ryb. Zmierzał ku jednej z lepszych, bogatszych dzielnic miasta. Jego celem był Plac Rzemieślników, gdzie mieszkał alchemik. Przechodził właśnie przez dzielincę świętego Moora, boskiego obłąkańca, gdy nagle się zatrzymał. Besueda była wielkim miastem, a jej ulice nie pustoszały nigdy. Szczególnie zaś w gorszych dzielnicach. A Mimo tego minotaur był sam. Mieszkańcy tego typu miejsc posiadają swego rodzaju szósty zmysł, szczurzy instynkt, który chroni ich przed groźniejszymi awanturami. Dlatego właśnie Furia zatrzymał się i w odruchu obronnym spiął mięśnie karku oraz przygotował do wyciągnięcia topora. Nadeszli pojedynczo, każdy z innej uliczki. Pierwszy szedł człowiek, cesarski legionista w lekkim, płytowym pancerzu. Za pasem miał krótki miecz zwany gladiusem. Lewą flanką, ostrożnym, delikatnym krokiem szła kobieta, cała w hienich skórach, trzymając oburącz wielki zweinhander. Z prawej kroczył niski, szczupły elf, misternie okutany w płachty materiału. Nie miał przy sobie widocznej broni. A cały pochód osobliwości kończyła zaś nieokreślonej płci, blada i wysoka postać odziana w postrzępioną szatę z kapturem. W prawej ręce trzymała ogromną, ozdobną kosę o czarnym ostrzu. Furia spojrzał na nich zdumiony i wyciągnął swój topór.
- Rozsuncie się, on jest mój rozkazała zimnym głosem ostatnia z postaci. Czy ty jesteś Kirk, zwany Furią?
- A i owszem odparł spokojnie minotaur. Kultura wymaga byś też się przedstawił. I podał powód, dla którego niepokoisz mnie na środku miasta, w dodatku z bronią w ręku. Życie ci niemiłe?
- Nie udawaj głupca parsknął elf. Dobrze wiesz po co tu jesteśmy, numerze jeden.
- Jesteś naszym celem, szlachetny panie rzekł cicho legionista. Drapieżnik stał się zwierzyną.
- Dość gadania wydyszała w podnieceniu postać w płaszczu, po czym odrzuciła kaptur. Był to mężczyzna o czerwonych oczach i specyficznej, wężowej aparycji. Ja, półdemon Aphophis, numer dwa, spiję zaraz twoją krew.
Kirk odsłonił kły w ironicznym uśmiechu i zakręcił toporem soczystego młyńca.
- Na tym żelastwie połamiesz sobie ząbki warknął. No chodź paskudo.
Aphophis, mimo dzielącej ich odległości, doskoczył do niego w dwóch potężnych susach i chwytając lewą ręką za kosisko, a prawą popychając obuch, by nadać ostrzu rozpęd uderzył prawoskrętnie wyginając tułów. Kirk krzesząc racicami iskry uskoczył błyskawicznie tylko po to, by uchylić się przed następnym zdradliwym ciosem. Tym razem nie był jednak wystarczająco szybki i ostrze kosy zerwało mu p
W środku przywitał go swąd przypalonej kaszy wymieszany z gęstym, sagarowym dymem. Tawerna była pusta nie licząc wysokiego i chudego jak szczapa karczmarza. Oberżysta posłał mu bezzębny uśmiech i gestem zaprosił do szynku.
- Zapraszam, panie Furia powiedział zadowolony, że go rozpoznał. Mieliśmy wczoraj dostawę Korbu, jeszcze ciepły.
- Wybacz mi, interesy, chcę być trzeźwy odrzekł z uśmiechem przybysz. Ale nalej mi Ilmy, nie godzi się w karczmie tylko stać.
Karczmarz skinął głową, po czym zręcznym ruchem wyjął zza kontuaru pękatą, glinianą butelkę i odkorkował ją przysuwając klientowi. Ten rzucił na szynkwas kilka miedziaków, po czym upił z niej spory łyk.
- A długo w mieście zabawicie? spytał zaciekawiony oberżysta. Wybaczy pan dociekliwość, rzadko widzi się tu Byka, a w dodatku królewskiej krwi.
- Jak najkrócej, będąc szczerym odparł z uśmiechem Furia. Trochę tu za mokro dla minotaura. Miałbym też prośbę, mógłbyś przygotować stolik? Za kwadrans powinien pojawić się tu mój zleceniodawca.
Oberżysta po raz kolejny skinął głową, po czym bez słowa wziął się do roboty. Po kilku chwilach stolik w loży był już gotowy zaś w wejściu do niej zawiesił sznury korali. Zapalił też kadzidło, które sprowadził ze wschodu, żeby zabić zapach przypalonego posiłku i poprzednich, nocnych gości. Minotaur wszedł do środka i się rozejrzał, po czym skinął głową w podziękowaniu wciskając w dłoń karczmarza srebrnika.
- Przynieś tu proszę antałek Korbu i dwa kubki oraz coś delikatnego... może być półmisek sera rzekł w zadumie. Tylko nie śpiesz się, poczekaj aż mój towarzysz przyjdzie i się lekko zadomowi.
- Jak pan sobie życzy.
***
Winkelier szedł lękliwie przez portową dzielnicę miasta. Czuł się niepewnie na terenie, którego nie znał, i na którym jego wpływy nie miały żadnego znaczenia. Szczęśliwie znalazł się tu w godznie patroli straży miejskiej, dlatego też zdołał bez przygód dotrzeć pod sękate drzwi Cichego sztyletu. Stanął przed nimi na chwilę, by poprawić swoją długą, ozdobną szatę i wszedł powoli do karczmy. Na sam początek w nozdrza uderzył go zapach cynamonu wymieszanego z nieznanymi mu ziołami, dość przyjemny, acz nieco duszący. Gdy już nieco oprzytomniał, zdołał rozejrzeć się po tawernie i oniemiał z wrażenia. Port był dość podłą dzielnicą pełną wszelkiego tałatajstwa, a niczym ohydna z wyglądu małża, skrywał w sobie taką perełkę. Oberża wyłożona była drewnem, lecz na ścianach roiło się od klimatycznych przywieszek, zaczynając od różnej maści ususzonych, morskich stworów, po zęby tychże aż po zardzewiałą kotwicę. Wysoki i przerażająco chudy karczmarz ubrany był równie wybornie, w piracki płaszcz i kaftan wilka morskiego. Wnętrze zrobiło na nim ogromne wrażenie i postanowił, że w przyszłości również będzie tu spraszał swoich kontrahentów.
-Witam szanownego pana powiedział chrapliwym głosem, pasującym do pirta, karczmarz. Jest pan zapewne umówiony tu na spotkanie z panem Furią?
- Owszem odparł, wciąż oniemiały Winkelier. Przybył już?
- Ależ naturalnie uśmiechnął się oberżysta, pokazując bezzębną szczękę. Czeka na pana w loży.
Winkelier ruszył we wskazanym mu kierunku wciąż rozglądając sie na boki. Doszedł do korali i po rozsunięciu ich po raz kolejny tego dnia wmurowało go w ziemię. Przy stole, na wysokim, hebanowym krześle, w zamyśleniu opierając podbródek o dłonie siedział minotaur. Nosił kirys, nagolenniki i karwasze, które wydawały się być zrobione ze złota, zaś przy pasie wisiał mu ogromny topór. Minotaur poruszył lekko uszami i natychmiast się odwrócił.
- M-m-minotaur? wykrztusił w końcu Winkelier.
- No przecie nie wróżka kwiatowa odparł zniecierpliwiony Furia. Siadaj pan, nie mamy całego dnia.
***
Minotaur z zaciekawieniem przyglądał się swojemu zleceniodawcy. Dopiero po drugim kubku Korbu rozluźnił się i zaczął opowiadać o zleceniu. Winkelier był niskim grubaskiem, który z nerwów przedwcześnie zaczął łysieć. Stereotypowy wręcz przykład kupca. Mówił niskim, nosowym głosem, który był nieprawdopodobnie nudny. Tak jak i jego wywód o zachwianym bezpieczeństwie wolnego rynku aptekarzy.
- Do rzeczy, panie Winkelier, do rzeczy przerwał mu w końcu minotaur. Dzień przed nami, a ja chciałbym zrobić to jeszcze przed południem. Krótko: kto jest celem?
- Alchemik Skorpen, nierodowy z tego co mi wiadomo odparł szybko kupiec. Mieszka w okolicy gildii złodziei, o tu. mówiąc to podał mu przeowdnik po Besuedzie, gdzie jakiś dom został oznaczony czerwonym kółkiem.
- Zna pan przybliżoną cenę moich usług rzekł zdziwiony Furia I nadal chce mnie pan nająć do usunięcia zwykłego aptekarza? Najmijcie Qattielów albo zakonników.
- Czerwony zakon stracił pięciu zabójców, gildia skrytobójców trzech wyrecytował Winkelier. Z tego co mi wiadomo to ten Skorpen, ten alchemik, posługuje się też magią.
- Piętnaście tysięcy - rzekł stanowczo minotaur. I bez targowania się.
***
Słońce wisiało już wysoko na nieboskłonie, gdy Furia zostawił za sobą port z jego nieśmiertelnym smrodem ryb. Zmierzał ku jednej z lepszych, bogatszych dzielnic miasta. Jego celem był Plac Rzemieślników, gdzie mieszkał alchemik. Przechodził właśnie przez dzielincę świętego Moora, boskiego obłąkańca, gdy nagle się zatrzymał. Besueda była wielkim miastem, a jej ulice nie pustoszały nigdy. Szczególnie zaś w gorszych dzielnicach. A Mimo tego minotaur był sam. Mieszkańcy tego typu miejsc posiadają swego rodzaju szósty zmysł, szczurzy instynkt, który chroni ich przed groźniejszymi awanturami. Dlatego właśnie Furia zatrzymał się i w odruchu obronnym spiął mięśnie karku oraz przygotował do wyciągnięcia topora. Nadeszli pojedynczo, każdy z innej uliczki. Pierwszy szedł człowiek, cesarski legionista w lekkim, płytowym pancerzu. Za pasem miał krótki miecz zwany gladiusem. Lewą flanką, ostrożnym, delikatnym krokiem szła kobieta, cała w hienich skórach, trzymając oburącz wielki zweinhander. Z prawej kroczył niski, szczupły elf, misternie okutany w płachty materiału. Nie miał przy sobie widocznej broni. A cały pochód osobliwości kończyła zaś nieokreślonej płci, blada i wysoka postać odziana w postrzępioną szatę z kapturem. W prawej ręce trzymała ogromną, ozdobną kosę o czarnym ostrzu. Furia spojrzał na nich zdumiony i wyciągnął swój topór.
- Rozsuncie się, on jest mój rozkazała zimnym głosem ostatnia z postaci. Czy ty jesteś Kirk, zwany Furią?
- A i owszem odparł spokojnie minotaur. Kultura wymaga byś też się przedstawił. I podał powód, dla którego niepokoisz mnie na środku miasta, w dodatku z bronią w ręku. Życie ci niemiłe?
- Nie udawaj głupca parsknął elf. Dobrze wiesz po co tu jesteśmy, numerze jeden.
- Jesteś naszym celem, szlachetny panie rzekł cicho legionista. Drapieżnik stał się zwierzyną.
- Dość gadania wydyszała w podnieceniu postać w płaszczu, po czym odrzuciła kaptur. Był to mężczyzna o czerwonych oczach i specyficznej, wężowej aparycji. Ja, półdemon Aphophis, numer dwa, spiję zaraz twoją krew.
Kirk odsłonił kły w ironicznym uśmiechu i zakręcił toporem soczystego młyńca.
- Na tym żelastwie połamiesz sobie ząbki warknął. No chodź paskudo.
Aphophis, mimo dzielącej ich odległości, doskoczył do niego w dwóch potężnych susach i chwytając lewą ręką za kosisko, a prawą popychając obuch, by nadać ostrzu rozpęd uderzył prawoskrętnie wyginając tułów. Kirk krzesząc racicami iskry uskoczył błyskawicznie tylko po to, by uchylić się przed następnym zdradliwym ciosem. Tym razem nie był jednak wystarczająco szybki i ostrze kosy zerwało mu p
--
"Quidquid latine dictum sit, altum videtur."