"po spacerze źle się poczuł, niemal natychmiast stracił przytomność. Od razu przybyli pracownicy medyczni zakładu i wezwano zespół ratownictwa medycznego".
Przypomniał mi się S. Grzesiuk jak opisywał w "Pięć lat kacetu" jak rodziny przyjeżdżały odebrać prochy zmarłego w obozie:
"Odwiedzających prowadził zawsze ten sam esesman i tak jak mówiono o tym już w Mauthausen, żałobnym i zbolałym głosem pocieszał rodzinę według pewnej ustalonej i zawsze powtarzanej formułki:
- No cóż, szkoda go, dobry był człowiek, dobrze pracował. Wszyscy go lubili. Po cóż
rozpaczać - płacz tu już nic nie pomoże. Robiliśmy, co było w naszej mocy, żeby go
uratować. Sprowadziliśmy najlepszych lekarzy z Linzu, z Wiednia, ale tu już sam sobie był
winien, bo nie słuchał lekarza. Przy wysokiej temperaturze otwierał okno, nie wkładał
ciepłych pantofli, jak wychodził do ustępu. To i nic dziwnego, że tak się skończyło."
@pies_kaflowy Putin sie nie boi. Jego ofiara ma wiedzieć, że umrze. Czuć, że umiera. I nie umrzeć za szybko. Taka przestroga dla innych.
@orko Przyjacielem nie był ale to zawsze wróg naszego wroga.
@amiz74 u Grzesiuka jest o tym:
"Krematorium otrzymywało kartkę, że należy wystawić do oglądania taki to a taki
numer. Szukają w wielkim stosie trupów, czekających w przechowalni krematoryjnej na
spalenie. Wreszcie znajdują gdzieś potrzebnego nieboszczyka, ale nie można go wystawić:
twarz zmasakrowana.
- O, tu jest niezły trup! - woła któryś i wyciąga z kupy trupów jednego, który jeszcze
możliwie wygląda. Twarz - jeśli były siniaki - smarowali kredą. Jeśli usta otwarte, podpierali
brodę patykiem, wkładali do pudła, które zastępowało dolną część trumny - i na wystawę z
nim.
... i wracali (rodzina) do domu oczekiwać na urnę z prochami. Może myśleli, że są to prochy ich zmarłego. A to były naprawdę ludzkie prochy, lecz nabrane szuflą z wielkiej kupy popiołu po spalonych ludziach, która znajdowała się za krematorium."