Do naszej redakcji dotarł e-mail z, jak pisze autor pragnący pozostać anonimowy, opisem prawdziwego zdarzenia, które miało miejsce niedawno w centrum naszej stolicy.
Japończyk szuka w Warszawie centrum medycznego (dentysty). Wybrał się bez mapy, 'na ryj' (bo im się Wawa ciągle wydaje wioską). Dzwoni do tłumacza i próbuje wytłumaczyć gdzie jest (później okazało się że przejechał o jedną przecznicę za daleko). Tłumacz go pyta o jakieś punkty charakterystyczne czy duże budynki. Japończyk mu z zapałem opowiada, że tu jest taki duży niebieski i małe takie i owakie. Tłumacz nie może zajarzyć, prosi Japończyka, żeby złapał jakiegoś w miarę przyzwoitego Polaka i dał komórkę, coby miejscowy podpowiedział współrzędne. I tu skucha - Japończyk próbuje zagadać kogoś i wręczyć telefon, ale ludzie uciekają jak od trędowatego i oglądają się dziwnie.
W końcu, z trudem, udaje mu się kogoś dorwać i wcisnąć komórkę. Okazało się że stoi pod...
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą