Dziś przygody w bufecie, wstępna selekcja, sposób na duży brzuch i wspomnienie młodości proboszcza. Zapraszam.
LINGWISTYCZNO-BUFETOWYSobota. Eliminacje do mistrzostw świata w jiu-jitsu w pięknej hali sportowej. Na pięterku w tejże hali całkiem przyjemny bufet, taki co to nie tylko cipsy i polo kokta, ale i "żymne i goronce zakonski": antrykocik z kurczaka, golonka, hamburger itd. Bufetem rządzi niepodzielnie przesympatyczny facet, nieustannie uśmiechnięty i otwarty na każde wyzwanie. Nawet lingwistyczne.
Do bufetu podszedł zawodnik, Azjata. Z pyska: głodny Azjata. Nasz mistrz patelni błysnął zębami w ujmującym uśmiechu i zagaił w pięknym języku Szekspira:
"Chicken... eat? Hamburger?"
Azjata zwiądł w oczach. Ramiona się zapadły w głąb człowieka, na twarzy jakaś taka bezradność
"Hamburger..."
Po czym, w stronę pleców oddalającego się do kuchni mistrza dorzucił:
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą